Rozmowa ze Zbigniewem Pisarewiczem, spawaczem pracującym w sektorze ram Wydziału Produkcji Zamiejscowej, który od niemal 40lat z powodzeniem realizuje się w swojej pasji łowienia ryb.
Rozmawiała Anna Pilot
A.P: Kto zaraził Pana tą pasją? Jak się zaczęła?
Z.P: Wędkowaniem zaraził mnie mój ojciec. Zabierał mnie ze sobą na ryby odkąd miałem 8 lat i od tamtej pory jeżdżę co najmniej raz z miesiącu (z niewielkimi przerwami) na kilka dni nad wodę. Rozbijam namiot i łowię. Czasem sam, czasem w 3-4 – osobowej grupie. Wolę samotne wypady, ale w grupie też jest w porządku – raźniej i weselej.
A.P: Jak wygląda typowy wyjazd?
Z.P: Przyjeżdżam na miejsce, zazwyczaj jadę nad Chechło, ewentualnie do Świerklańca, mam tam swoje ulubione stanowiska, rozbijam namiot, sprzątam, przygotowuję sprzęt. Takie przygotowanie trwa nawet do 2 godzin, więc muszę to odpowiednio rozplanować. Łowię zarówno dniem, jak i nocą. Pogoda czy pora roku też nie mają większego znaczenia. Pasję do wędkowania można realizować dowolnie – jak kto lubi.
A.P: Z czym wiąże się łowienie zimą?
Z.P: Jeśli chodzi o łowienie na lodzie, to wędkarz z moim doświadczeniem już po wyglądzie lodu jest w stanie stwierdzić czy można wejść bezpiecznie. Dla przykładu: lód bez pęcherzyków ma zazwyczaj około 8 – 12 centrymetrów. Aby uniknąć przymusowej kąpieli dobrze, aby lód miał co najmniej 12 – 15 centymetrów. Ja zawsze wchodząc na lód robię odwiert świdrem i wtedy oceniam czy jest w porządku. Najgrubszy lód, z jakim miałem do czynienia na Chechle miał 32 centymetry. To był chyba 2015 rok.
A.P: Czy zdarzyła się Panu przymusowa kąpiel?
Z.P: Tak. Co prawda nie na wędkowaniu, tylko na łyżwach. Lód miał wtedy 6 centymetrów. Mimo, że woda nie była głęboka, bo sięgała mi do połowy uda, to poruszanie się w przemoczonych ubraniach i łyżwach na nogach było bardzo trudne. Pomogli mi przypadkowi przechodnie. Wezwano straż pożarną i karetkę. Wyciągnięto mnie, zapakowano w koc termiczny, dostałem pouczenie i zostałem zabrany do szpitala. Bardzo ciężko to przechorowałem. Ponad miesiąc zmagałem się z zapaleniem płuc. To była nauczka, której nie życzę nikomu. Wspominam o tym z uśmiechem, ale przeżycie nie należało do najprzyjemniejszych.
A.P: Jakie ryby najczęściej Pan łowi?
Z.P: Najczęściej łowię okonie, szczupaki, sumy, sandacze i węgorze. Zdarzają się także karpie. Wszystkie złowione ryby wypuszczam. Stosuję haczyki bezzadziorowe, więc rybie nie dzieje się krzywda. Zdarza się, może raz w roku, że biorę rybę do domu i przyrządzam po swojemu, ale lubię tylko drapieżniki, na przykład okonie, sandacze czy szczupaki. Do karpia mam uraz, nie jadam go nawet w Wigilię. Kiedyś stanęła mi w gardle dosyć długa ość i musieliśmy wzywać pogotowie. Obyło się bez większych szkód, jednak niechęć została.
A.P: Jakich przynęt Pan używa?
Z.P: Kupuję kulki proteinowe. Są w różnych wariantach smakowych, dostosowanych do preferencji ryb. Od czekolady, truskawek, kiełbasy, nawet po whisky. Ryby drapieżne wolą te ostre i śmierdzące.
A.P: Jaki największy okaz udało się złowić?
Z.P: Największą rybą, jaką mogę się pochwalić był karp złowiony na Chechle, bodajże w 2017 roku. 89 centymetrów. 12 kg 200 g.
A.P: Jakie trzeba mieć predyspozycje i uprawnienia, aby wędkować?
Na pewno przyda się cierpliwość, wytrwałość i czas. Nie każda wyprawa kończy się sukcesem. W moim przypadku rzadko, ale jednak czasem zdarza się, że człowiek siedzi i niewiele z tego wynika.
Aby legalnie łowić należy mieć kartę wędkarską, która jest wydawana przez koło wędkarskie na 10 lat, po uprzednim zdaniu egzaminu. Egzamin dotyczy znajomości gatunków i budowy ryb, ich wymiarów ochronnych, ilości sztuk w skali roku i kiedy można łowić, czy jak przechowywać ryby po złapaniu.
A.P: Bierze Pan udział w zawodach?
Z.P: Oczywiście! Kilka razy w roku. To są zawody otwarte i każdy może do nich przystąpić. Trwają około 3 godzin, są sędziowie, odprawa, losowanie stanowisk. Zazwyczaj rywalizuję z około 50 wędkarzami. Jeden raz udało mi się zająć 2. miejsce, dwa razy – 3. miejsce, ale zazwyczaj jestem w pierwszej 10. Najbliższe zawody odbędą się na Chechle w okolicach połowy kwietnia, więc zapraszam, jeśli ktoś chciałby zobaczyć na czym to polega. Wiem, że u nas w Zakładzie jest wielu Wędkarzy – fajnie byłoby zorganizować zawody patronackie pod opieką CHEMETu np. na Żabich Stawach. To mogłoby być ciekawe wydarzenie w naszych Chemetowskich kręgach.
A.P: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w dalszych łowach!